
Widmo postmodernizmu wiszące nad naszym społeczeństwem dało byt mitom „nadzwyczajnej jednostki”, klasy społeczne zostały zastąpione ludźmi-wyspami, których wola kształtuje społeczeństwo. Używając tu terminologii Ayn Rand, ludzkość jest kształtowana przez klasę niezbędnych „ludzi czynu”. Jednostki, wokół których tworzone są kulty.
Pobawmy się tym konceptem, zapomnijmy na chwilę, że jest kompletnie niemarksistowski. Doprowadźmy go do logicznych granic, a potem przeegzaminujmy na konkretnym przykładzie co to znaczy dla ruchu robotniczego.
W końcu koncept kultów jednostki jest tak stary jak hierarchiczne społeczeństwa, nie jest niczym nowym. Silne ruchy polityczne są często zbudowane wokół silnej osoby, na przykład Donalda Trump’a czy Józefa Piłsudskiego. Czasem całe społeczeństwa były scentralizowane wokół jednej ubóstwianej jednostki, jak na przykład w Japonii, Chinach czy Egipcie.
Takie tworzenie ruchu politycznego ma pewne zalety, ale istnieje jedna wielka wada, która jest spowodowana właśnie tym, co takie ruchy definiuje. Skoro całe środowisko jest scentralizowane wokól jednej osoby, bez tej jednej osoby ruch traci spójność. Gdy przywódca umiera, grupa dzieli się. Gdy przywódca ulega korupcji, grupa staje się pasywna i traci dawny wigor.
Widać to idealnie na przykładzie partii opartych o sławne osoby w Stanach Zjednoczonych. Niemal zawsze rozpadają się i nie trwają dłużej niż osoba wokół której się zjednoczyli. Brak celu i rozpacz szczególnie mocno dotknęła amerykańską „lewicę”, gdy ich bóg, Bernie Sanders, wypadł z wyborów.
Zamiast postawić na hydrę o wielu głowach pod postacią masowego ruchu opartego o rady/partie/zgromadzenia, mamy ruchy-żyrafy z głową i ciałem rozdzielonym przez wiele słabych punktów, które można łatwo naruszyć. Jednostki mają związki, kariery, reputacje, która pragną utrzymać. Sekrety. Pragnienie władzy. Te cechy były od początku związane z kultami jednostek, można rozwinąć teraz o współczesny kontekst.
Jednostki są traktowane jak produkty.
Nasz kapitalistyczny świat to miejsce konsumpcji oraz kustomizacji. Wszystko na rynku musi być dopasowane do konsumenta. To samo prawidło działa również na rynku idei. O ile kiedyś kult jednostki był tym wielkim kolektywistycznym projektem scentralizowanym wokół niemal Herkulesowego półboga, teraz obiekt kultu nie jest już jego twarzą. Twarzą kultu jest to, co jego obiekt konsumuje.
Przywódcy Myśli to nie osoby, do których zwracamy się, aby nauczyć się czegoś nowego albo dlatego, że chcemy coś osiągnąć. Przywódcy Myśli są tu aby zwalidować nasze poglądy. Odpłacamy im miłością i adoracją (często też pieniędzmi), a w zamian otrzymujemy tożsamość opartą o tę właśnie relację. Mówią nam, że mamy rację, że jednostka nie musi nic zmieniać lub robić. Że należy po prostu poczekać, aż reszta społeczeństwa też to zauważy.
Po co organizować się w rzeczywistym świecie i tworzyć społeczności na poziomie gminy, skoro możemy posłuchać tow. Michała? Po co czytać literaturę, sprawdzać źródła, jeśli możemy po prostu sprawdzać co myślą influencerzy na Twitterze, którzy powiedzą nam również kogo warto wspierać? Po co być aktywnym politycznie, jeśli możemy oglądać streamy pewnego spoconego, grubego typa, który waliduje naszą potrzebę rewolucyjności przez dysputy i dyskusje z reprezentantami alt-right’u?
Dajmy mu trochę kasy! Pogłaszcze nas po głowie i powie, że mamy rację, czytając na głos nasz komentarz!
Nagle, wręcz niespodziewanie, w wyniku współczesnych późno-kapitalistycznych kultów jednostki, być rewolucjonistą znaczy konsumować konkretne produkty, lubić konkretne rzeczy, odpowiadać na konkretne komentarze, retweetować odpowiednie tweety. Akcje kolektywne, grupy wsparcia, zaangażowanie polityczne i inne tego typu działania nagle nie mają już znaczenia.
Co gorsze, ruchy oparte o kult jednostki są chyba najbardziej sekciarskie i rewizjonistyczne. Omówmy to sobie na przykładzie Vausha i jego fanów.
Z zewnątrz Vauszyści wydają się anty-sekciarscy oraz otwarci na dialog ze wszystkimi “lewicowcami”, nawet tymi, którzy nie są za budową socjalizmu (oksymoron). Jednak taka otwartość nie wynika z potrzeby budowy frontu ludowego, bo przecież wszelakie “czołgi” (Marksiści-Leniniści) są odrzucani jako faszyści przemalowani na czerwono, a wszystkie ruchy reprezentujące się czerwoną flagą lub sierpem i młotem są nie do zaakceptowania. Kult jednostki zbudowany wokół Vausha musi być marketowalny, zjadliwy dla wszelkiej maści socjaldemokratów oraz neoliberałów.
Pomijając drobnomieszczańskość tego podejścia, jest po prostu zła strategia. Czy Nowa Afrykańska Partia Czarnych Panter nie zasługuje na ich wsparcie tylko dlatego, że są Maoistami? Co z Marksistami-Leninistami walczącymi w Rożawie? Czy są faszystami bo uznają słuszność budowania partii?
Fani Vausha nazywają się demokratyczymi socjalistami (cokolwiek to znaczy) lub nawet anarchistami, a ich powodem do nieufności wobec wszelakiej maści Marksistów-Leninistów jest ich rzekome “sekciarstwo”, niechęć do współpracy z socjaldemokratami. Nazywają ich “socjalfaszystami” i tak dalej. Skąd bierze się niechęć «czołgów» do socjaldemokratów?
Wróćmy do Niemieckiej Republiki Weirmarskiej w latach ‘20 oraz ‘30, gdzie opurtunistyczne SPD współpracowało z faszystami i siłami reakcji, aby osłabić zarówno komunistów, jak i socjalistów. Zamiast stworzyć wspólny rząd z KPD (bo byli “zbyt ekstremalni”, ciekawe podobieństwo do reakcji Fałsza na współczesnych Marksistów-Leninistów), SPD zdecydowało się uformować go nawet nie z liberałami, ale ze skrajnym elementem konserwatywnym. Tym samym, który potem pomógł zainstalować Hitlera u władzy. Na tym działania SPD się nie kończą. Wspierali zbrojenie, zdelegalizowali ANTIFĘ, spowodowali masakrę komunistów znaną jako “Blutmai”. Zamiast zjednoczyć się z powstaniem Spartakusa albo chociaż negocjować z nim, weszli w bezpośrednią kooperację z paramilitarnymi faszystowskimi organizacjami, aby zdusić rewolucję w zarodku.
Nagle powód dla którego “czołgi” są sceptyczne wobec socjaldemokratów ma sens. Nazywanie ich sekciarzami, tylko dlatego, że wiedzą co zgotowali ich poprzednikom reformiści to czysta głupota. Stanie murem za konkretnymi popierającymi reformizm jednostkami to głupota. Jak pokazuje nam Historia, nie spowoduje się tym „zmiany społeczeństwa od wewnątrz”. Czy Long, McGovern, Nader, Gravel, Kucinich czy Sanders coś osiągneli w Stanach Zjednoczonych? Instytucje burżuazji obecne w Partii Demokratycznej ustawiły cały proces przeciwko nim, zjednoczyły się z Republikanami lub wręcz ich zamordowały.
A potem, ruch za nimi stojący rozpadł się.
Co jeśli jednak dostaliby się do koryta? Na przykładzie SPD doskonale wiemy jak to by się skończyło. Ruchy lewicowe muszą być przeciwko reformizmowi, muszą stać też na własnych nogach. Nie mogą być oparte o walidację, uczucia czy ludzi, który można po prostu usunąć z gry.