Skip to content
Instytut Karola Marksa – Centrum Marksistowskiej Analizy Politycznej
Menu
  • Strona główna
  • Artykuły
    • Relacje z protestów i strajków
    • Tłumaczenia KABD
    • Kursy IKM-CMAP
    • Komentarze i Oświadczenia IKM-CMAP
    • Teksty IKM-CMAP
    • Polityka współczesna
    • Polemika
    • Nauka
      • Historia
      • Ekonomia polityczna
      • Materializm dialektyczny
    • Demaskowanie mitów
    • Maoizm
    • Wywiady
  • Biblioteka
  • O nas
  • Kontakt
  • Dołącz do nas!
Menu

Moufawad-Paul J: Konieczność komunizmu cz. 1

Posted on 28/06/202329/06/2023 by Sara

Od redakcji: Z przyjemnością chcemy ogłosić, że rozpoczynamy pełne tłumaczenie książki Moufawada-Paula dotyczącej konieczności zaprowadzenia komunizmu. W swojej pracy autor zauważa, że ruch alterglobalistyczny zawiódł i stara się wyprowadzić z wydarzeń teorię dlaczego tak się stało. W swojej pracy zwraca szczególną uwagę na to, że ten prąd antykapitalistyczny wstydził się swoich własnych korzeni, wstydził się marksizmu, wstydził się porażek komunizmu i nie wyciągnął z nich należytych wniosków.

Wstęp

Lewicowe środowisko w Ameryce Północnej i Europie osiągnęło punkt, w którym ruchy z końca lat 90. zbliżają się do swoich granic. Po upadku bloku wschodniego, przejściu Chin w kierunku kapitalizmu państwowego i degeneracji porzuconych i małych socjalistycznych państw satelickich, takich jak Kuba, lewica w uprzywilejowanych centrach globalnego kapitalizmu wkroczyła w erę chaosu. Nie chcąc zaakceptować faktu, że kapitalizm był końcem historii, a jednocześnie wierząc, że komunizm był nieudanym projektem, organizacje lewicowe radziły sobie ze swoją dezorientacją poprzez rozpad lub dystansowanie się od przeszłości. Jeśli historia faktycznie istniejącego socjalizmu rzeczywiście okazała się wielką porażką, to jedyną nadzieją dla aktywistów lat 90. było odkrycie nowego sposobu dokonywania rewolucji.

W tamtych czasach, gdy kruche grupy oparte o wspólnotę interesów1 przyjęły przypadkowość i chaos w nadziei, że ta zdezorganizowana metoda w jakiś sposób doprowadzi do rewolucji, wyobrażaliśmy sobie, że budujemy coś nowego. Nie byliśmy w stanie zrozumieć, że wszystko, co robimy, to bezkrytyczne powielanie wcześniejszych metod organizacji, które już ujawniły swoją nieskuteczność nawet przed spektakularną porażką komunizmu. Powróciliśmy do anarchizmu bez refleksji nad anarchistycznymi ograniczeniami rewolucji hiszpańskiej. Powróciliśmy do dezorganizacji bez zrozumienia wszystkich tych niespójnych nurtów socjalizmu, którym nie udało się zbudować niczego poza utopijnymi spekulacjami. Odmówiliśmy przemyślenia problemu państwa, zapominając o ograniczeniach napotkanych przez komunardów w Paryżu. Niezdolni do zrozumienia dokładnego znaczenia komunistycznej porażki, skończyliśmy na powtarzaniu przeszłości, wyobrażając sobie, że budujemy coś nowego.

Protesty przeciwko Światowej Organizacji Handlu w Seattle w 1999 roku. Mobilizacja przeciwko Szczytowi Stref Wolnego Handlu obu Ameryk w 2001 r. w Quebec City. Protesty przeciwko G8 w Genui w 2001 roku. Były to szczytowe momenty ruchu antyglobalizacyjnego. Razem, wraz z innymi wybuchowymi momentami gniewnego oporu pierwszego świata, walki te pokazały wiarę, że niezliczone i odłączone ruchy mogą obalić kapitalizm – że ich niezorganizowane wysiłki będą się przecinać i stanowić krytyczny punkt zwrotny. Ostatecznie praktyka ta zderzyłaby się z faktem istnienia wysoce zorganizowanych i zmilitaryzowanych państw, które w przeciwieństwie do chaotycznych aktywistów rzucających wyzwanie potędze kapitalizmu, były bardziej niż zdolne do uspokojenia niezadowolenia. Był to mowementyzmu2. Założenia, że konkretne ruchy społeczne, czasami podzielone wzdłuż linii tożsamości lub interesów, mogą osiągnąć masę krytyczną i wspólnie, bez żadnych leninowskich bzdur, zakończyć kapitalizm.

Do czasu szczytu G20 w Toronto w 2010 r. ta antykapitalistyczna metodologia stała się już karykaturą samej siebie. Konfrontacje odbijały się echem jako tragedia lub farsa, panowało zmęczenie uznaniem, że nic nie zostanie osiągnięte, a aresztowani bojownicy byli winni jedynie domagania się prawa do protestu. Wszystkie najważniejsze punkty, jeśli rzeczywiście były najważniejsze, z 1999 i 2001 roku zostały powtórzone w zmęczony i banalny sposób – państwo pozostało bez szwanku, aktywiści stawiający opór państwu zostali ukarani. Przed tą farsą komitet koordynujący demonstracje z 2010 roku absurdalnie utrzymywał na wielu listach mailingowych, że wygrywamy – a jednak nigdy nie potrafił wyjaśnić, co rozumie przez «my», ani też jego twierdzenie o «wygranej» nie miało większego sensu, gdy było oczywiste, że zwycięstwo przeciwko G20 będzie musiało być czymś więcej niż weekendem protestów. Czy naprawdę osiągnęliśmy punkt, w którym zwycięstwo było niczym więcej niż udaną demonstracją, w której po prostu udało nam się obronić liberalne prawo do zgromadzeń? W końcu dziwaczne byłoby założenie, że ludzie odpowiedzialni za ten triumfalistyczny język rzeczywiście wierzyli, że światowy imperializm zostanie pokonany w ten weekend – już stłumili swoje oczekiwania, a kiedy mówili o zwycięstwie, po prostu demonstrowali defetystyczną akceptację obniżonej stawki.

Ci, którzy odmawiają uznania roku 2010 za karykaturę, którzy nadal twierdzą, że ta forma organizacyjna i strategia jest jedyną drogą naprzód, są jak hipisi z lat sześćdziesiątych – zapóźnieni, skupieni na swoich «dniach chwały» w późnych latach dziewięćdziesiątych i wczesnych dwutysięcznych, krótkowzroczni w swojej niezdolności do spojrzenia poza granice swojego czasu i przestrzeni. Odmawiają zbadania przeszłych rewolucji, tak jak odmawiają zbadania dzisiejszych ruchów rewolucyjnych w tych strefach, o których twierdzą, że bronią się przed imperializmem, które nigdy nie były zachwycone tą ruchową praktyką. Są gotowi zadowolić się reformizmem i udawać, że jest to rewolucja, zachowując się tak, jakby skuteczna obrona prawa do zgromadzeń i możliwość złożenia skargi były jedynymi zwycięstwami, jakie mowmentyzm może osiągnąć.

Aby nadać sens naszemu impasowi, przyjęliśmy nowe teorie organizacji, wszystko, co nie przypominało niepowodzeń z przeszłości, desperacko mając nadzieję, że znajdziemy świętego Graala, który uczyni inny świat możliwym. Zapuściliśmy się na teoretyczne tereny, które uważaliśmy za ekscytujące ze względu na ekscytujący żargon, którym posługiwali się niektórzy teoretycy: mówiliśmy o kłączach, rozkwicie, deterytorializacji, wielości, o wszystkim, co nie przypominało nam staromodnego żargonu, który cuchnął porażką.

A jednak nasze porażki nie były nawet historyczne; zawiedliśmy na długo przed osiągnięciem tych momentów wielkiej porażki, które zdyscyplinowały nas do przyjęcia tych alternatywnych praktyk buntu. Nie byliśmy nawet w stanie powtórzyć porażki Komuny Paryskiej, nie mówiąc już o porażkach w Rosji i Chinach: nie robiliśmy nic poza protestowaniem, czasami bojowo agitując bez żadnych długoterminowych planów i fantazjując, że nasz aktywizm jest synonimem rewolucji.

W międzyczasie, jeszcze zanim weszliśmy na tę zagmatwaną ścieżkę ruchu społecznego, w strefach, które twierdziliśmy, że reprezentujemy, rozpoczęły się wojny ludowe pod auspicjami teorii, którą uznaliśmy za martwą. Niezdolni do spojrzenia poza granice naszej własnej praktyki, często odmawialiśmy uznania tych ruchów, wybierając te momenty oporu, które przypominały nasze własne praktyki. Zamiast Sendero Luminoso broniliśmy określonej narracji Zapatystów; zamiast Nepalu skupiliśmy się na Wenezueli; zamiast Naksalitów wychwalaliśmy Arabską Wiosnę. Mając przywilej ignorowania wszystkiego, co nie przypominało naszego rzekomo nowego sposobu postrzegania świata, odrzucaliśmy wszystko, co mogło nas nauczyć czegoś innego.

Ale teraz niektórzy z nas – których doświadczenia tej banalnej porażki nauczyły nas, że jeśli inny świat jest możliwy, to jest możliwy tylko poprzez porzucenie metod promowanych przez ruch antyglobalizacyjny – zaczynają kwestionować normatywny anarchizm i mowmentyzm, które kiedyś traktowaliśmy jako zdrowy rozsądek. Marzenie mowmentyzmu rozpada się; zaczynamy zaglądać przez jego pęknięcia. Dostrzegamy problem rewolucyjnej konieczności – potrzebę organizowania się w sposób, który wykracza poza infantylne metody ruchu.

Wreszcie, nazwa komunizm odradza się w centrach kapitalizmu jako część wysiłków na rzecz odzyskania rewolucyjnego dziedzictwa, które porzuciliśmy, choć odrodzenie to jest niepełne: istnieje luka między nazwą a koncepcją; istnieje odmowa uznania komunistycznych walk rewolucyjnych, które przetrwały na globalnych peryferiach.

Po pierwsze, rozdźwięk między nazwą a koncepcją. Podczas gdy wśród intelektualistów z pierwszego świata trwa projekt mający na celu odzyskanie nazwy «komunizm», wciąż podejmowanych jest tylko kilka małych kroków w celu odzyskania koncepcji, które ta nazwa kiedyś mobilizowała. Luka ta może świadczyć o pewnej dezorientacji ze strony tych, którzy są niezadowoleni z antyglobalizacyjnego wariantu ruchu, ale wciąż nie są pewni, jak uwolnić się z tego bagna. Co ważniejsze, luka ta może również odzwierciedlać lukę między teorią a praktyką.

Po drugie, odmowa uznania współczesnych rewolucji komunistycznych. Być może z powodu pierwszego problemu mamy prawdziwą lukę w radykalnej analizie akademickiej, jeśli chodzi o doświadczenie współczesnych wojen ludowych, które wybuchły i wciąż wybuchają poza imperialistycznymi centrami. Kiedy nie potępiamy tych ruchów rewolucyjnych zgodnie z różnymi konserwatywnymi lub liberalnymi narracjami (są one «terrorystami», «awanturnikami», «mordercami», «nihilistami» itp.), po prostu udajemy, że nie istnieją.

Dlatego ci z nas, którzy przez dziesięciolecia walczyli bez ideologii komunistycznej, dopiero zaczynają rozumieć znaczenie nazwy, którą kiedyś odrzuciliśmy; wciąż próbujemy odzyskać nasze dziedzictwo.

1Ang. Affinity Groups.

2Ang. Movementism


Powiązane artykuły:

  1. Moufawad-Paul J. Konieczność komunizmu cz. 3
  2. Moufawad-Paul J. Konieczność komunizmu cz. 6
  3. Moufawad-Paul J. Konieczność komunizmu cz. 4
  4. Antonio G. – Droga październikowa jest jedyną drogą rewolucji socjalistycznej w krajach imperialistycznych
  5. Moufawad-Paul J. Konieczność komunizmu cz. 7
  6. Moufawad-Paul J. Konieczność komunizmu cz. 2
  7. Moufawad-Paul J. Konieczność komunizmu cz. 5
  8. O kampanii naprawczej opartej na analizie «wybory nie, wojna ludowa tak»
  9. Pięćdziesiąt lat po powstaniu w Naxalbari
  10. McKean F: Komunizm kontra oportunizm cz. 4

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

FACEBOOK

Artykuły

  • 1920: Wojna polsko-bolszewicka (z perspektywy bolszewickiej)
  • Komunikat
  • Regionalny zespół koordynacyjny ICOR ds. Bliskiego Wschodu: Rozwój wydarzeń na Bliskim Wschodzie
  • Kult „ciężkiej pracy”, jak kapitaliści zyskują na nieświadomości klasy robotniczej?
  • To w końcu jak z tymi “Korwinami lewicy”?

Komentarze

  • ŁysawyOsiłekZ_O.K. - Partia Pracy Korei oraz Rewizjonizm
  • Pragmatyczny Marksista Leninista - Czy Putin to antyimperialista i antyfaszysta?
  • Marxist-Leninist Theory | ML-Theory - Pamięci Róży Luksemburg z okazji 150-letniej rocznicy urodzin.
  • krulkur - Błędy w rozumieniu marksizmu-leninizmu-maoizmu
  • kaza - Prawda o buncie w Kronsztadzie

Archiwa

Polityka prywatności
©2025 Instytut Karola Marksa – Centrum Marksistowskiej Analizy Politycznej | WordPress Theme by Superbthemes.com