Od redakcji, tekst został nadesłany przez tow. Emilię i stanowi polemikę z materiałem «Komu zależy na handlu ludźmi?». Uwaga: IKM nie ma stanowiska w sprawie prostytucji, bo nie ma styczności z tym zjawiskiem w swojej praktyce – zgodnie z zasadą „kto nie zbadał, ten nie ma prawa wypowiadać się”. Jednakże, autorka dość jasno pokazuje, że a) przedstawiona krytyka marksistowska zjawiska nie jest poprawna, b) jeśli przyjąć kryteria z artykułu, to np. aktorstwo również pracą nie jest.
Rzeczywisty ruch, który znosi stan obecny może bez ryzyka podjąć walkę z każdym, jeśli na służbę weźmie dialektyczną metodę. Jednak, jej doniosła rola obca jest samozwańczym «komunistom». Powinna być ona pojmowana nie jako gotowe narzędzie przykładane z zewnątrz do poznawanej rzeczywistości, lecz jako to, co przełamuje koncepcję wiedzy jako objętego i całkowicie przejrzystego medium «uobecniania się» wszelkich przedmiotów poznania. Dialektyczne zniesienie filozofii opiera się – za Heglem i Marksem – na przedstawieniu poznania jako społecznego działania, a co za tym idzie, praktyki ludzkiej stanowiącej integralny składnik społecznej rzeczywistości.
Ale, od początku. Na stronie organizacji Czerwoni (czerwoni.org) pojawił się niedawno artykuł1 dotyczący pracy seksualnej. Wydawałoby się, że «socjalistyczna» organizacja zajmie się tematem na poważnie i «po marksowsku» przeanalizuje to zjawisko. Nic bardziej mylnego! Opublikowany tekst nie ma bowiem z marksizmem nic wspólnego. No… może prawie nic, bo jednak autor na Marksa się powołuje.
Jednak samo powoływanie się nie wystarczy, historia zna wiele przypadków, gdzie na Marksa powywoływano się często i chętnie, ale nie szło to w parze z poprawną analizą.
I
Tekst o… jakże wymownym tytule «Komu zależy na handlu ludźmi» ukazał się na stronie internetowej Czerwonych 24 sierpnia tego roku. Zaczyna się od myśli, która prawdopodobnie miała posłużyć za punkt wyjścia i stanowić ośrodkowe zagadnienie całego tekstu. Jak czytamy:
Świadome działanie, którego skutkiem jest wytworzenie dóbr materialnych, które stanowić mogą wartość same w sobie lub być podstawą do innych procesów i tworów; zjawisko społeczne, w którym za określone na warunkach działanie wynagradza się wykonawcę dobrem wymiennym.
Z samym tym stwierdzeniem już są problemy. Po pierwsze: «świadome działanie». Takie określenie – rozumiem – nie ma na celu wykluczenie z definicji pracującej osoby w stanie psychozy bez zachowanej świadomości, a raczej zaznaczenie, że praca ma mieć charakter jakiejś dobrowolnie podjętej decyzji.
Autorowi umknęła bodajże alienacja pracy. Teza o «dobrowolności» pracy przewija się bowiem przez cały tekst, który jest równocześnie wyrazem jej katastrofalności.
Praca w kapitalizmie, praca wyobcowana (wyalienowana) stanowi dla robotnika innobyt, coś zewnętrznego, w czym więc nie «potwierdza się duchowo», lecz właśnie rujnuje się w niej, umacnia się w swej nędzy. Jego praca nie jest w żadnym stopniu pracą dobrowolną, lecz pracą przymusową. Nie jest ona bezpośrednim zaspokojeniem potrzeby pracy. Służy ona tylko i wyłącznie do zaspokojenia potrzeb poza pracą. Marks2 wskazuje na to, że gdy tylko nie ma przymusu, to człowiek ucieka od niej jak od zarazy. Zewnętrzny jej charakter uwidacznia się najdobitniej jednak w tym, że nie jest ona jego własnością, lecz jest własnością kapitalisty – tego, kto kupując utowarowionego robotnika (będącego wyrazem siły roboczej), wziął w posiadanie jego pracę. Produkcyjna działalność robotnika jest jego utratą samego siebie.
Jak już wspomniałam – to bzdurne stwierdzenie o pracy jako świadomej działalności przewija się przez cały tekst. Jak czytamy:
[P]racą (w ujęciu społecznym) jest wszystko co przynosi pożądany rezultat i spełnia warunki umowy, na której podstawie dochodzi do wynagrodzenia.
I jak czytamy w kolejnym akapicie:
Definicję pracy można poszerzyć o bezpieczne, dobrowolne i w pełni legalne zawieranie umowy o wytworzenie dobra, które finalnie spełnia warunki określone w dokumencie, który wskazuje listę obowiązków i praw dla obu stron.
Wynika z tego, że praca na tzw. «śmieciówce» nie jest pracą – tak samo, jak praca bez zawarcia umowy, czy każda praca nie wytwarzająca bezpośrednio dóbr, taka jak pracowników służby zdrowia czy administracji publicznej.
II
Jednakże to zagadnienie nie jest jedynym, przy którym autor popełnia błąd.
Jak czytamy w rozdziale/podrozdziale «Marksizm» (który z Marksem wspólną ma tylko nazwę):
Marksistowskie opracowanie systemu wymiany zakłada odzwierciedlenie zysku dla pracownika w wysiłku zawartym w tworzeniu dobra, z zawarciem wartości takich jak zmęczenie, możliwość urazu i włożonej pracy w finalnie uzyskane dobro.
Autor stwierdza więc, że płaca robocza odpowiada wartości pracy. To bzdura, jakich mało.
Jak mielibyśmy określić wartość dnia roboczego (dajmy na to – ośmio-godzinnego) przy użyciu zdefiniowanego przez Marksa w «Kapitale» pojęciu wartości? Stwierdzenie, że wartość ośmio-godzinnego dnia roboczego równa jest ośmiu godzinom pracy, byłoby czystą tautologią. Wynika więc z tego, że to, co pracownik najemny sprzedaje (kapitaliście) nie jest jego pracą. Jest to bowiem jego siła robocza – siła, którą oddaje (tymczasowo, w omawianym przypadku na okres ośmiu godzin) do dyspozycji temu, który ją od niego kupuje (kapitaliście). Czym jest wartość siły roboczej?
W tym przypadku mamy do czynienia z analogiczną (względem innych towarów) sytuacją. Wartość siły roboczej określa społecznie niezbędny czas pracy do jej wytworzenia. Co to znaczy «wytworzenie siły roboczej»?
Siła robocza istnieje jedynie w i poprzez człowieka, a co za tym idzie, utrzymanie go przy życiu oznacza tym samym wytworzenie siły roboczej. Człowiek, niczym maszyna, także zużywa się. Starzeje się i w końcu ktoś nowy musi go zastąpić. Z tego też powodu prócz własnej konsumpcji środków utrzymania, potrzebuje on dodatkową ich ilość, tj. ilość niezbędną dla wychowania dzieci.
Na gruncie systemu pracy najemnej, wartość siły roboczej ustala się tak samo, jak wartość każdego innego towaru. Wartość siły roboczej jest określona przez wartość środków utrzymania, niezbędnych dla wytworzenie, rozwoju, utrzymania i zachowania na wieki siły roboczej.
Wiemy już zatem co określa wartość towarów, w tym siły roboczej, lecz jak do tego ma się wyzysk?
Tak mianowicie, że ilość pracy niezbędna dla reprodukcji – zarówno prostej, jak i rozszerzonej – siły roboczej nie stanowi granicy dla ilości pracy, która może być wykonana przez reprodukowaną siłę roboczą. Gdyby wytwarzana dzień w dzień przez robotnika wartość byłaby jedynie ekwiwalentem otrzymywanej przez niego płacy (roboczej) lub ceny towaru, jakim jest siła robocza to kapitalista nie otrzymywałby w ogóle wartości dodatkowej. Założenie, że w kapitalistycznym sposobie produkcji robotnik dostaje («dostaje» w formie płacy roboczej) tyle, ile wypracuje jest niemalże bzdurne. Kupujący siłę roboczą kapitalista nabywa tym samym prawo do jej używania, do «rozporządzania» nią. «Rozporządzanie» nie oznacza tu nic innego, jak «zmuszanie jej do pracy». Użycie siły roboczej jest więc ograniczane tylko przez energię życiową robotnika. Jeżeli więc proletariusz dla codziennego odnowienia swojej siły roboczej musi w ciągu dnia reprodukować wartość X złotych, co też czyni pracując określony czas, to nie przeszkadza mu to pracować więcej, pracować ponad niezbędny dla reprodukowania wartości X złotych czas. Ta zaś praca, która zawiera się w godzinach, dniach i miesiącach oprócz i powyżej czasu niezbędnego dla samej reprodukcji (prostej i złożonej) siły roboczej jest pracą dodatkową, która to realizuje się w wartości dodatkowej i produkcie dodatkowym, które to należą do kapitalisty, bowiem to właśnie on nabył siłę roboczą na określony czas, a co za tym idzie, cała wartość przez nią (tę siłę roboczą) wytworzona należy do niego.
Co wynika z powyższego – płaca robocza, którą autor określa mianem «zysku dla pracownika», nie uwzględnia w sobie ani żadnego «ryzyka», ani żadnego «wynagrodzenia za wysiłek włożony w wyprodukowanie towaru». Definicja autora z Marksem nie ma więc zbyt wiele wspólnego. Ma za to wiele wspólnego z teoriami wartości po-marksistowskimi, które – wymyślone przez ekonomistów burżuazyjnych – służą temu aby ukryć zjawisko wyzysku przez modelowanie wartości towarów (w tym pracy) jako zmiennej subiektywnej, w której pensje zależą od znalezienia optymalnej wartości zależnej od tego ile osób decyduje się przeznaczyć swój czas, aby wytworzyć dany towar i tego ile osób decyduje się przeznaczyć swoje zasoby, aby go zdobyć.
III
Cała reszta tekstu to intelektualne fikołki mające na celu podparcie postawionej tezy. Tekst jest emanacją podejścia traktującego marksizm jako tylko i wyłącznie subiektywną metodę analizy, którą można sobie analizować zjawiska społeczne na poziomie niezweryfikowanych empirycznie abstrakcji, a nie taką, która swoje potwierdzenie znajduje w obiektywnie istniejącej praktyce społecznej.
Jak czytamy w rzekomo «marksistowskim» artykule:
Dominującą przyczyną wejścia w system handlu kobiecym ciałem jest brak funduszy. Towarzysząca przyczynie ekonomicznej desperacja tylko napędza biznes.
Nie wiem, czemu autor o tym wspomina, skoro przyczyną jakiejkolwiek pracy w kapitalizmie jest brak funduszy na życie.
A kilka akapitów przed:
W przemyśle seksualnym nie ma miejsca na godne traktowanie pracownicy, nie dochodzi do produkcji towaru lub rozdystrybuowania nowego dobra, nie jest to ani usługa ani rentierstwo.
Widzimy więc, że – według omawianego tekstu – praca usługowa też nie jest pracą, bo nie uprzedmiotawia się w towarach. Natomiast bełkot o jakimś «godnym traktowaniu»… zostawię bez komentarza. Marksizm pomylił się najwyraźniej autorowi z aksjologią.
Towarem konsumowanym przez klienta jest ciało kobiety, a seks jest elementem całej wymiany.
Biada więc artystom! Biada im, albowiem tym, co konsumują widzowie (spektaklu bądź filmu) jest właśnie odgrywający swoją rolę aktor (jego ciało). Jakiż przenikliwy jest autor, skoro swoim jazgotem na wskroś prześwietlił nawet artystów (i to nawet nie bezpośrednio), czyniąc z nich (na mocy tylko słów swoich) niepracujących.
IV
Idzie nie o to, aby korygować rzeczy, które pojęcia wyrażają, ale żeby korygować pojęcia tak, aby adekwatnie wyrażały to, co mają wyrażać. Dialektyka nie zadowala się jedynie porządkiem pojęć, ale podejmuje się korygowania porządku pojęciowego poprzez i w odniesieniu do bytu samych przedmiotów. Dialektyka nie jest techniką czysto pojęciową, wręcz przeciwnie – jest przezwyciężeniem czysto pojęciowych manipulacji poprzez utrzymanie ciągłego napięcia między myślą a tym, co pojmuje – między porządkiem pojęciowym a porządkiem rzeczy, które porządek pojęciowy ma wyrażać. Dialektyka nie ogranicza się wyłącznie do metody, ale jest także próbą przezwyciężenia momentów, w którym metoda ma jedynie arbitralno-abstrakcyjny charakter.
Myślenie, które nie stara się przezwyciężyć idei panujących jest przeciętną artykulacją ruchu kapitału i form myślowych, które tworzy jego cyrkulacja. Myślenie, które ogranicza się głównie (albo raczej wyłącznie) do czczych frazesów nie jest dialektyką, a doktrynerstwem.
Hegel powiada gdzieś, że dialektyka jest «zorganizowanym duchem sprzeczności». Każda idea (rozumiana jako myśl), która stara się naruszyć ideologiczną fasadę społeczeństwa jest, mimo swej antagonistyczności względem ideologii rozumianej jako myśli klasy panującej podniesione do poziomu ogólności, czymś obdarzonym niemożnością wyłamania się z form, w obrębie których zostało pomyślane.
Dialektyki nie należy pojmować jako subiektywnej metody, którą można sobie «tu i tam» przykładać. Metody dialektyczniej nie należy stawiać obok metafizycznie pojętych ontologii czy mieszczańskich teorii logicznych. Już Hegel znosi podstawy tradycyjnej myśli filozoficznej i będący jej inherentną częścią głuchy nierozum poprzez pojmowanie filozofii jako myślowego ujęcia danej epoki, jako każdorazowego wyrazu historycznie istniejącego i określonego kształtu samowiedzy danej (historycznie określonej) rzeczywistości, która równocześnie ucieleśnia się, uzewnętrznia i obiektywizuje w społeczeństwie, jego instytucjach i jego historycznej określoności.
PPost-factum stwierdzam, że szczerze nie wiem czemu omawiany przeze mnie tekst miał służyć. Nie jest on żadną podbudową pod marksistowską analizę zjawiska pracy seksualnej, ponieważ nie łączy się on w żadnym przypadku z praktyką Czerwonych. Nie zajmują się oni osobami pracującymi seksualnie, więc tekst stanowi de facto «sztukę dla sztuki», nie stanowiąc tym samym punktu wyjścia dla żadnej działalności. Może tekst jest próbą analizy samego «Doświadczalnika», który jest przez autora przywoływany zarówno w bibliografii, jak i w samym tekście. W takim razie to na pewno nie jest analiza marksistowska. Marksistą albo się jest, albo nie, albo myśli się dialektycznie, albo nie – tu nie ma miejsca na wyjątki. Liczę, że skoro autor nie jest konsekwentny w swoim marksizmie, to konsekwentny będzie przynajmniej w stosunku do własnej twórczości i omawiany przeze mnie artykuł nie zostanie «w try miga» skasowany ze strony. Nie wiem też o tym, w jaki sposób tekst (omawiany) miałby służyć osobom pracującym seksualnie. Wręcz przeciwnie – opiera się on na wyłączeniu ich z (szerokiego w swej istocie) pojęcia «klasy pracującej» na podstawie… prędzej «zdroworozsądkowego podejścia», niżli dialektyki. Lecz jak to w swej istocie ma «zdroworozsądkowe podejście» – ciężko o nim mówić, bo ni to ryba, ni filozofia.
W przeciwieństwie do autora tekstu, zamierzam odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie. Kto nie myśli więc dialektycznie? Dialektycznie nie myśli ten, kto, gdy coś nie jest zgodne z pojęciem, pragnie skorygować nie pojęcie ale to, co nie jest z nim zgodne.
Przypisy
1Czerwoni, «Komu zależy na handlu ludźmi» (2023) – https://czerwoni.org/komu-zalezy-na-handlu-ludzmi/ (wszystkie cytaty pochodzą z tej pracy, chyba, że wskazano inaczej).
2W «Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych».