Od redakcji: Powyższe fragmenty są tłumaczeniem książki Moufawad-Paula dostępnej pod tym adresem. Uważamy, że nawet we fragmentach, jest ona wartościowa, ponieważ zmaga się z problematyką ekonomizmu, mechanicznego rozumienia świadomości, i tego jaki wpływ ma na to polityka. Dwa przetłumaczone przez nas fragmenty dotykają odpowiednio: polityki tożsamości, teorii arystokracji pracowniczej. Dwóch problemów, które prześladują współczesną lewicową politykę w Europie. Pierwszy z tematów nie był jeszcze bezpośrednio poruszany na łamach naszego portalu. Drugi natomiast został już pośrednio przeanalizowany (w kontekście okresu międzywojennego) w tłumaczeniach prac Williego Dickhuta «Problemy z jednością proletariatu» oraz «Jakie przyczyny doprowadziły do powstania partii faszystowskiej». Grafika wykonana przez Shenby G.
Wyjątek I: O polityce tożsamości
Ekonomizm przecina się również z problematyką «polityki tożsamości», która stała się polem bitwy dla współczesnej lewicy. Jak wskazałem w prologu tej książki, w ciągu ostatnich kilku dekad radykalni teoretycy podjęli wspólny wysiłek, aby traktować język walki klasowej jako przestarzały, a podmiot proletariacki jako przestarzałą koncepcję. W związku z tym pojawiła się tendencja do zastępowania «proletariatu» miejscami walki opartymi na tożsamości, mającymi obejmować zdecentralizowany podmiot: kobiety, osoby racjalizowane1, osoby LGBTQ+, osoby z niepełnosprawnościami itp. Dlatego nie możemy uniknąć dyskusji o tym, co obecnie pejoratywnie nazywa się «polityką tożsamości», dialektycznym sobowtórem ekonomistycznego rozumienia klasy.
Ponieważ problem idealistycznej polityki tożsamości przeciwstawionej mechanicznemu workeryzmowi będzie powracał w tej książce, warto zgłębić go między rozdziałami. Krótkie omówienie znaczenia polityki tożsamości i jej związku z ekonomizmem jest szczególnie potrzebne, ponieważ termin ten jest często używany bez konkretnej definicji. Z jednej strony, cała polityka jest pojmowana zgodnie z zasadą ucisku tożsamości, a zatem jedyną słuszną polityką antysystemową będzie ta, która koncentruje się właśnie na niej. Z drugiej strony, polityka tożsamości jest terminem pejoratywnym, używanym do zdefiniowania złego «postmodernizmu» (termin ten jest również często nadużywany), który w najlepszym przypadku odwraca uwagę od «prawdziwej» polityki klasowej, a w najgorszym jest kapitalistycznym spiskiem mającym na celu podzielenie klasy robotniczej. Pierwsza skrajność może często uciekać się do konceptualnego zestawu narzędzi polityki tożsamości, aby uciszyć istotną krytykę polityczną, podczas gdy druga skrajność może używać obelgi «polityki tożsamości», aby odrzucić i odsunąć na bok zarzuty o rasizm, seksizm i inne szowinizmy w przestrzeni organizacyjnej. Ekonomizm, jak zobaczymy, sygnalizuje uproszczone odrzucenie polityki tożsamości, ponieważ workeryzm, który z konieczności wytwarza, usunie polityczne roszczenia dotyczące marginalizacji i ucisku. Jeśli zdecydujemy, że naszym zadaniem jest skupienie się przede wszystkim na abstrakcyjnie rozumianych żądaniach ekonomicznych klasy robotniczej, to oczywiście musimy tłumaczyć sprzeczności wewnątrz tej klasy jako kwestie «polityki przywilejów» i zgubnej «różnicy», która grozi podziałem idealnego proletariatu.
Główną kwestią jest to, że w ciągu ostatniej dekady termin «polityka tożsamości» był używany zarówno na lewicy, jak i poza nią. Termin ten stał się dla niektórych anatemą, a dla innych okrzykiem bojowym. Tak więc, ponieważ powinno nam zależeć na konkretnych definicjach, zdefiniujmy politykę tożsamości: polityka, która przyjmuje, jako swój fundamentalny etos, pozycje uciskanych i marginalizowanych grup jako etycznie ważniejsze od pozycji tych, którzy nie są uciskani ani nie są marginalizowani. Zgodnie z najbardziej niematerialistyczną artykulacją polityki tożsamości, klasa staje się jedną z wielu pozycji tożsamościowych, a zadaniem politycznym jest zliczenie punktów ucisku i marginalizacji, aby zdecydować, kto ma, z etycznego punktu widzenia, prawo mówić. Taka artykulacja nie dostrzega jednak, że klasa jest relacją społeczną, która sama w sobie jest przecięciem wielu punktów ucisku: na przykład białe supremacjonistyczne społeczeństwo klasyfikuje podmioty zgodnie ze swoją ontologią rasową. Błędna reakcja na idealistyczny wariant polityki tożsamości po prostu podtrzymuje abstrakcyjne pojęcie klasy jako nienaruszalne i ignoruje wszystkie momenty ucisku, które mogą w rzeczywistości determinować klasę: rasizm, seksizm i inne -izmy ucisku są interpretowane jako spiski klasy rządzącej mające na celu podzielenie homogenicznej klasy robotniczej.
W związku z tym na lewicy istnieją dwa skrajne bieguny w odniesieniu do głoszenia polityki tożsamości: i) subiektywistyczna etyka zależna od punktu widzenia, która została pejoratywnie nazwana «olimpiadą ucisku» (każdy podmiot posiadający najwięcej punktów uznanego ucisku ma rację); ii) absolutystyczny esencjonalizm klasowy, który wyobraża sobie całą politykę tożsamości jako odwrócenie uwagi od czystego pojęcia walki klasowej. Oba podejścia są błędne i jeśli mamy znaleźć drogę do spójnego zrozumienia linii politycznej, która może zapanować nad ekonomiczną sprzecznością burżuazji i proletariatu, musimy zrozumieć, dlaczego są one błędne.
Współczesny problem ekonomizmu jest w rzeczywistości wspomagany przez problem polityki tożsamości. Z jednej strony, błędy pełnego poparcia dla polityki tożsamości są takie, że «powrót do klasy» często sprowadza się do absolutnego esencjonalizmu klasowego. Z drugiej strony, praktyka polityki tożsamości, szkolenia w zakresie przeciwdziałania uciskowi i grupy typu affinity były nieodłączną częścią postmodernistycznego wariantu ruchów, który przyniósł nam jedynie pęknięty ruch masowy. Oznacza to, że gdybyśmy mieli pozostać w podzielonej sferze przedstawionej nam przez etykę polityki tożsamości, nie mielibyśmy wiele do zrobienia, ale po uznaniu ucisku różnych grup, skupilibyśmy nasze zmagania na arenie ekonomicznej z organizacjami pozarządowymi i innymi organizacjami typu non-profit. A jednak rodzaj esencjonalizmu klasowego, który odrzuca wszystko, co nie przypomina czystej koncepcji klasy (który boi się słów takich jak «ucisk», «przywilej» czy «różnica»), będzie domyślnie opierał się na polityce, która odrzuca szowinizm, dla przykładu odrzuca rasizm i seksizm jako burżuazyjne taktyki dzielenia klasy robotniczej, nie zdając sobie sprawy, że te problemy z «tożsamością» są nieodłączne od tego, jak klasa jest ustrukturyzowana. Ten rodzaj domyślnej polityki jest paradygmatem ekonomizmu związkowego, w którym polityczne problemy organizacyjne związane z uciskiem i tożsamością są odrzucane jako mniej ważne niż fałszywa jedność w celu uzyskania dobrego interesu… Ale teraz wyprzedzam samych siebie.
* * *
Być może kreatywnym sposobem na zrozumienie tych dwóch błędnych wyobrażeń na temat polityki tożsamości jest odwołanie się do starszego pojęcia lewicowego i prawicowego oportunizmu, które odwracają uwagę od rzeczywistej walki, próbując osiągnąć krótkoterminowe i kolaboracyjne zyski kosztem prawdziwej linii politycznej. Oczywiście, jak uczy nas doświadczenie rewolucji chińskiej, lewicowy oportunizm jest «lewicowy» w formie, ale prawicowy w istocie.
Lewicowo-oportunistyczne rozumienie polityki tożsamości jest zależne od wspomnianego subiektywizmu, ponieważ utrzymuje, że poprawność stanowiska politycznego wynika z tożsamości jego podmiotu. Oznacza to, że jeśli jednostka, która doświadcza ucisku x, wyraża stanowisko y i twierdzi, że jest ono oparte na jej żywym doświadczeniu, to jest ono traktowane jako politycznie poprawne. Aby zakwestionować takie stanowisko, trzeba albo zajmować identyczną pozycję podmiotową, albo taką, która jest rozumiana jako doświadczająca takiej samej lub większej opresji. W związku z tym treść polityczna ma mniejsze znaczenie niż jej formalny wygląd, a dokładniej rzecz ujmując, zawartość zostaje przekształcona w formę. Praktyki «olimpiad ucisku» (w których osoby spierające się o stanowisko polityczne rywalizują, aby wykazać, kto jest bardziej lub mniej uciskany) i performatywnego sojuszu (w których ci, którzy nie doświadczają ucisku, nakładają ciężar argumentacji na tych, którzy go doświadczają) stają się powszechne. Najbardziej cynicznymi przejawami tego lewicowego oportunizmu są sytuacje, w których język przeciwdziałania uciskowi jest używany do obrony liberalnej polityki: na przykład, gdy amerykańscy Demokraci w prawyborach w 2015 r. twierdzili, że każdy, kto krytykuje imperializm Hillary Clinton, jest białym «Bernie Bros», krytyka dokonana przez czarnych radykałów została w ten sposób wymazana. Podobne argumenty zostały powtórzone w prawyborach w 2019 r., w których na pierwszy plan wysunął się Joe Biden. Ale wymazanie krytyki Partii Demokratycznej ze strony czarnego radykalizmu nie jest tym, co czyni to podejście do polityki tożsamości błędnym, choć jest zdecydowanie i wymownie symptomatyczne.
Prawdziwy problem polega na tym, że ten lewicowy oportunizm, będący reakcyjną polityką, która ukrywa się w lewicowo brzmiącym języku, nie zajmuje się istotną linią polityczną. Polityka Clintona była obiektywnie imperialistyczna, a zatem antyludzka, niezależnie od tego, kto tak twierdził, ponieważ to linia polityczna – i argumenty wysuwane na rzecz tej linii politycznej – mają większe znaczenie niż osoby, które ją wygłaszają, niezależnie od warunków życia tych osób. Chociaż słuszne jest uznanie, że nasze warunki życia – nasze doświadczenie i socjalizacja – są częścią tego, jak i dlaczego przyjmujemy określoną politykę (byt społeczny rzeczywiście wpływa na świadomość społeczną), jest to raczej fakt opisowy niż nakazowy, a ‘jest’ niekoniecznie implikuje co być ‘powinno’. Rewolucyjna linia polityczna, która historycznie rozwinęła się w wyniku walk najbardziej wyzyskiwanych i uciskanych, jest większa i bardziej znacząca niż to, co myśli pojedyncza jednostka, nawet jeśli doświadcza ona znacznej ilości wyzysku i ucisku. Lekcje płynące z tych zmagań zostały skodyfikowane w procesie rewolucyjnej walki; najbardziej świadome elementy wyzyskiwanych i uciskanych mas spisały i teoretyzowały znaczenie swoich zmagań. Kodyfikacja rewolucyjnej linii politycznej, skrystalizowana poprzez zbiorową praktykę bojową, jest ważniejsza niż to, co myśli jedna osoba.
W świetle tego lewicowego oportunizmu niektórych kusi, by odpowiedzieć na politykę tożsamości prawicowym oportunizmem2. Taka pokusa jest błędna, ponieważ dążąc do znalezienia czystej linii politycznej w odniesieniu do klasy, usuwa sposoby, w jakie klasa jest częściowo formowana zgodnie z miejscami ucisku opartymi o tożsamość. Prawicowo-oportunistyczną odpowiedzią na politykę tożsamości jest odrzucenie wszystkiego, co podważa abstrakcyjne rozumienie klasy. Ten prawicowy oportunizm jest umiejscowiony w workeryźmie, w którym nawet najbardziej reakcyjne elementy białej klasy robotniczej są postrzegane jako wolne od zarzutów, pomimo ich reakcyjnych koncepcji rasy, płci, zdolności itp. Snucie się na ogonach związków zawodowych i podtrzymywanie nijakiego workeryzmu jest symptomatyczne dla tego podejścia do polityki tożsamości – w istocie ekonomizmu, który jest problematyką tej książki. W tym właśnie momencie polityka tożsamości przecina się z ekonomizmem: jest dialektycznym sobowtórem wyżej wspomnianego lewicowego oportunizmu.
Zanim przejdziemy dalej, warto poruszyć jeszcze jedną kwestię związaną z polityką tożsamości, a mianowicie sposób, w jaki szczególna jej krytyka została przyjęta przez polityczną prawicę. Oznacza to, że termin ten stał się również politycznym kanonem wśród reakcjonistów, tak samo jak dla postępowców, a jego zrozumienie w tej sferze myśli służy jako zniekształcone odbicie debaty na lewicy. Co więcej, został on powiązany z «cancel culture», «sygnalizowaniem cnoty», «wokeizmem» i innymi tego typu terminami w nieszczery sposób, aby zmusić liberałów do platformowania reakcjonistów w interesie wolności słowa3.
* * *
Jednocześnie jednak istnieje odmiana myśli faszystowskiej, która stara się usprawiedliwić biały nacjonalizm, odwołując się do prymitywnego pojęcia polityki tożsamości. Dla ideologów alt-right, takich jak Richard Spencer i jemu podobni, biały nacjonalizm może zostać przemianowany na biały identytaryzm zgodnie z cynicznym apelem o utrzymanie różnorodności kulturowej. Jeśli musimy w równym stopniu szanować wielość tożsamości, to musimy również szanować i chronić białą tożsamość, tak jak szanujemy i chronimy tożsamość czarną i brązową. W tym przypadku szacunek dla koncepcji ucisku i marginalizacji, która była kluczowa dla lewicowej polityki tożsamości, zostaje wywrócony do góry nogami, aby biali nacjonaliści mogli twierdzić, że ich tożsamość jest również «uciskana» i «marginalizowana», tak jakby byli prawdziwymi ofiarami w społeczeństwie wielokulturowym, a ich biały kulturalizm był równym wyrazem różnorodności. Takie podejście wykorzystuje abstrakcyjne sformułowania polityki tożsamości, aby uzasadnić starsze i bardziej szkodliwe twierdzenia białej supremacji, takie jak «ludobójstwo białych» (tj. przekonanie, że «biała rasa» jest zagrożona wyginięciem z powodu małżeństw z nie-białymi). Ponieważ jednak taka koncepcja polityki tożsamości jest charakterystyczna dla współczesnych faszystów, jest ona czymś w rodzaju marginesu wśród twardej prawicy w stosunku do polityki tożsamości. Nie oznacza to, że współczesne odrodzenie faszyzmu jest jedynie «marginalnym» ruchem i że należy je ignorować, ale jedynie, że ta konkretna próba rebrandingu polityki tożsamości nie jest tym, jak reszta twardej prawicy rozumie politykę tożsamości, nawet jeśli bardziej reakcyjni ideolodzy głównego nurtu sympatyzują ze swoim własnymi analogami w alt-right4.
Znacznie bardziej dominująca reakcyjna koncepcja polityki tożsamości jest jednak najlepiej reprezentowana przez zwięzłe i performatywne odrzucenie tej drugiej. Prawicowi ideolodzy brzydzą się wszystkim, co wymaga uznania nienormatywnych tożsamości. Wśród redakcji Quillette z tak zwanej «intelektualnego dark webu»5, na przykład, słowa «polityka tożsamości» są przyczyną wielu niepokojów. Konserwatywni filozofowie, tacy jak niedawno zmarły Roger Scruton, byli pewni, że polityka tożsamości «niszczy wolność». Scruton, mimo że był hakerem, był oczywiście sławiony przez Quillette jako «obrońca rozumu przed postmodernistycznymi szakalami»6, co powinno przypominać nam o dziwnych sposobach, w jakie «postmodernizm» i «polityka tożsamości» są używane synonimicznie przez prawicę jako krytyka marksizmu. Stąd Jordan Peterson, żywa iteracja Scrutona, bije w bęben przeciwko okropnościom polityki tożsamości, obwiniając «postmodernistyczny neomarksizm» za zrujnowanie zachodniej cywilizacji. W tym kontekście polityka tożsamości jest postrzegana jako anatema dla koncepcji eurocentrycznego Oświecenia, a tym samym w opozycji do białych, heteroseksualnych, cis-seksualnych i męskich norm. W związku z tym zatwierdzenie jakiejkolwiek tożsamości, która wykracza poza zakres tego etnocentryzmu, zwłaszcza jeśli takie pozycje tożsamości krytykują ten etnocentryzm, jest «polityką tożsamości», którą należy odrzucić.
W tym miejscu warto zauważyć, że niektóre aspekty postępowego odrzucenia polityki tożsamości skrytykowane powyżej pokrywają się z reakcyjną antypatią do tego samego zjawiska. To nie przypadek, że niektórzy samozwańczy lewicowcy, którzy również nie lubią prostacko rozumianej polityki tożsamości7, chętnie piszą dla Quillette i przedstawiają własną «lewicową» krytykę polityki tożsamości, która jest ledwo nie da się odróżnić od krytyki prawicowej. Krytyka ta ma rzekomo na celu powrót do skupiania się na klasie społecznej, ale warto zauważyć, że odbija się ona echem i pomaga wzmocnić rasistowskie postrzeganie polityki tożsamości.
Dlatego też, choć rzeczywiście powinniśmy odrzucić rodzaj polityki tożsamości, która stoi na drodze do zorganizowania znaczącego ruchu, powinniśmy również uważać na to, jak uproszczona krytyka tego złożonego i nieprecyzyjnego zjawiska jest porównywalne z reakcją. Popadnięcie w europocentryczną koncepcję Oświecenia, bezkrytyczność wobec wielorakiej krytyki tej historii, jest drogą do reakcji. Dlatego też pozornie lewicowa krytyka polityki tożsamości, która kojarzy ją z jej faszystowskim sobowtórem, często niebezpiecznie zbliża się do krytyki ze strony reakcjonistów, którzy w przeciwieństwie do tak zwanej postępowej krytyki polityki tożsamości, nie są tak naprawdę w konflikcie ze swoimi «białymi tożsamościowymi» przyjaciółmi. W rzeczywistości reakcyjne odrzucenie polityki tożsamości jest zawsze nieszczere: tak naprawdę chodzi o odrzucenie wszystkiego, co zagraża konserwatywnym przejawom kapitalizmu i imperializmu, a zatem zawsze jest własną formą polityki tożsamości. W tym przypadku istnieje domniemana i normatywna tożsamość – znaturalizowana i zreifikowana – która jest w dużej mierze identyczna z tym, czego domagają się faszyści. I to właśnie zblazowane odrzucenie polityki tożsamości w interesie idealnego workeryzmu – dokładnie to, o co martwią się «lewicowi» krytycy polityki tożsamości – niebezpiecznie zbliża się do reakcyjnej nienawiści do zmarginalizowanych i uciskanych8.
Wyjątek II: Bóle porodowe teorii arystokracji pracowniczej
Powodem, dla którego teoria arystokracji robotniczej popadła w pewną niełaskę, prowadząc do jej całkowitego odrzucenia przez niektórych marksistów wspomnianych w poprzednim rozdziale, jest częściowo jej rozwój przez nurt teorii marksistowskiej znany jako Trzeci Świat. W swoim najbardziej kontrowersyjnym wariancie – najlepiej reprezentowanym przez Unequal Exchange and the Prospects of Socialism (1986) duńskiej Komunistycznej Grupy Roboczej i Divided World Divided Class (2012/2015) Zaka Copea – trzecioświatowa artykulacja arystokracji pracowniczej doprowadza teorię do skrajności: cała klasa robotnicza każdego imperialistycznego kraju stanowi arystokrację pracowniczą, która pasożytuje na wartości wytwarzanej przez pracowników z krajów trzeciego świata. Zgodnie z tą koncepcją w krajach imperialistycznych nie ma proletariatu, ponieważ wszyscy robotnicy pierwszego świata nie tylko pasożytują na pracy robotników trzeciego świata, ale nie angażują się w wyzyskującą pracę, która generuje wartość nadwyżkową. Konceptualizacja «wyzysku netto» Copea, podtrzymywana przez niewielką garstkę grup i jednostek z Trzeciego Świata, ma na celu wykazanie, że tylko imperialistyczny super-wyzysk liczy się jako wyzysk-qua-wyzysk, a zatem w imperialistycznych metropoliach nie ma nic godnego miana proletariatu. Następstwem tego twierdzenia jest to, że nie ma perspektyw na zorganizowanie klasy robotniczej imperialistycznych narodów w realny projekt rewolucyjny.
Wcześniej, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, rewolucjoniści związani ze wspomnianą Komunistyczną Grupą Roboczą (KAK) wiernie realizowali logikę tej re-teoretyzacji arystokracji pracowniczej, porzucając wszelkie próby zbudowania projektu partyjnego w Danii i zamiast tego poświęcając swoje działania polityczne rabowaniu banków w celu finansowania ruchów rewolucyjnych w krajach trzeciego świata9. Trzeba im przyznać, że rozumieli, iż komuniści muszą wcielać swoją teorię w życie, a zatem rozwinęli jedyną praktykę, na jaką pozwalała ta absolutna konceptualizacja arystokracji pracowniczej: zeszli do podziemia, nie dostarczali żadnych komunikatów duńskiemu proletariatowi (w końcu ich zdaniem coś takiego nie istniało), a zamiast tego anonimowo okradali banki, aby wysyłać materialne wsparcie dla żywotnych ruchów rewolucyjnych w krajach trzeciego świata.
Inne grupy trzecioświatowe, takie jak Maoist Internationalist Movement (MIM), początkowy wyraz tendencji trzecioświatyzmu w USA, były znaczące w popychaniu twórczego rozwoju teorii arystokracji pracowniczej w tym kierunku, choć nie posunęły się tak daleko, by skonceptualizować całą imperialistyczną klasę robotniczą jako pasożytniczą. MIM i ci, którzy podążali za analizą MIM, zachowali perspektywę zaczerpniętą z Settlers J. Sakaia. Uciskane narody w imperialistycznych formacjach nadal stanowią proletariat. Mimo to MIM i grupy podobne do MIM spoglądały głównie na globalne peryferie rewolucji proletariackiej, a tym samym postrzegały klasę robotniczą krajów imperialistycznych jako część bastionu pasożytnictwa.
Dlatego też ci, którzy odrzucają teorię arystokracji pracowniczej, najprawdopodobniej reagują na te bardziej absolutne artykulacje, ponieważ są również zaangażowani w twierdzenie, że w centrach globalnego kapitalizmu wciąż istnieje podmiot proletariacki. Chociaż ja również nie zgadzam się z trzecioświatową koncepcją arystokracji pracowniczej, celem tego Wyjątku nie jest krytyka trzecioświatyzmu i jego teoretycznego wkładu w teorię arystokracji pracowniczej, ale zastanowienie się nad powodami, dla których marksiści tacy jak Post i Camfield są tak zaniepokojeni odrzuceniem teorii w całości w następstwie rozwoju trzecioświatyzmu. W końcu bardziej zniuansowanym i krytycznym taktem byłoby odrzucenie trzecioświatowego wariantu tej teorii przy jednoczesnym zachowaniu oryginalnej koncepcji, którą podtrzymywali klasyczni marksistowscy teoretycy – Engels, Lenin, Stalin, Mao, a nawet Trocki. Być może jest coś w enuncjacjach trzecioświatowców, co, niezależnie od tego, co myślimy o usunięciu przez nich proletariatu pierwszego świata, mówi pewną prawdę o klasach robotniczych imperialistycznych narodów, którą Posts i Camfields uważają za niewygodną. Sugerowałbym, że tą niewygodną prawdą jest twierdzenie, że klasa robotnicza pierwszego świata może w jakikolwiek sposób być częścią imperialistycznego bastionu.
* * *
Dla tych marksistów, których rozumienie klasy jest zagrożone przez ekonomizm, których esencjonalizm klasowy prowadzi ich do workeryzmu, gdzie autentyczna klasa robotnicza posiada metafizyczny potencjał rewolucyjny, każda teoria, która traktowałaby frakcje klasy robotniczej jako antyproletariackie, jest anatemą. W kolejnych rozdziałach będziemy bardziej szczegółowo analizować «esencjonalizm klasowy», «robotniczy» i całą koncepcję klasy, więc proszę o wyrozumiałość. Na razie powinno wystarczyć stwierdzenie, że nie ma gotowego podmiotu klasowego; te podmioty nie istnieją nigdzie w społeczeństwie, ponieważ są tworzone przez politykę.
Jeśli podejdziemy do teorii arystokracji robotniczej z punktu widzenia klasy, w której interesy funkcjonują mechanicznie, jakby stosunki społeczne były abstrakcyjnymi algorytmami, to rzeczywiście będzie ona wyglądać jak teoria spiskowa. Dlaczego burżuazja miałaby «dawać» jakiejkolwiek frakcji klasy robotniczej część swoich zysków, skoro zgodnie z interesem tej pierwszej nie ma sensu dzielić się czymkolwiek z tą drugą? Dlaczego jedna frakcja klasy robotniczej miałaby pozwolić się wykupić kosztem innych frakcji, skoro zgodnie z jej nieodłącznym interesem, powinna mieć więcej do zyskania będąc w jedności z innymi członkami globalnej klasy robotniczej? Ujmując to w ten sposób, pytania wydają się raczej głupie, ponieważ, jak wszyscy wiemy, nawet w małej fabryce pracownicy są cały czas nastawieni przeciwko pracownikom, często kosztem właścicieli – krótkoterminowy wydatek, który ma sens w dłuższej perspektywie. Ale to właśnie ten uproszczony pogląd na interes klasowy czai się za odrzuceniem teorii arystokracji robotniczej: nie ma powodu, by burżuazja «dzieliła się» swoimi zyskami z frakcjami klasy robotniczej; mogłaby zarobić więcej wartości dodatkowej na wyzyskiwaniu wszystkich jednakowo.
Co więcej, dyskurs «dzielenia się» jest wykorzystywany przez przeciwników teorii arystokracji pracowniczej w tej konceptualizacji «interesów» w celu dalszego twierdzenia, że teoria jest konspiracyjna. Gdyby poprosić o wskazanie na wypłatę pracownika z pierwszego świata i zademonstrowanie, gdzie dokładnie znajduje się linia reprezentująca «dzielenie się» super-zyskami, zwolennik teorii arystokracji pracy miałby trudności z udowodnieniem jej istnienia. «Widzisz», oświadcza nasz triumfujący mechaniczny marksista, «jeśli nie możesz pokazać transferu jeden do jednego swoich super-zysków do tego członka klasy robotniczej, nie ma miejsca dzielenie się, a zatem nie ma mowy o arystokracji pracowniczej».
Problem, jak już wspomniano, polega na tym, że teoria ta nie ma nic wspólnego ze spiskami czy strukturami podziału zysków jeden do jednego; opiera się raczej na różnych ocenach struktur społecznych, które są logiczne i spójne z faktycznie istniejącym kapitalizmem. Kiedy zastanowimy się nad tymi faktami, trudno będzie wyprowadzić cokolwiek innego niż arystokrację pracowniczą. Dlatego też, aby zakończyć Wyjątek II, przedstawmy zwięzłe podsumowanie tego, co do tej pory ustaliliśmy w odniesieniu do teorii arystokracji pracowniczej.
Po pierwsze, mówiąc najprościej, imperializm coś robi. Ogólnie rzecz biorąc, o ile nie zaprzeczymy, że istnieje imperialistyczna relacja między bogatymi kapitalistycznymi narodami a ich peryferiami, imperializm przenosi wartość z globalnych peryferii do metropolii, tak że bogactwo najpotężniejszych narodów zależy od zubożenia reszty świata. Zaprzeczenie temu byłoby zaprzeczeniem rzeczywistości, a także podważeniem głównego marksistowskiego twierdzenia: że ubóstwo jako całość nie jest produktem złych wyborów i analfabetyzmu (choć mogą one pośredniczyć w konkretnych przypadkach ubóstwa), ale jest nierozerwalnie związane ze strukturalnymi mechanizmami władzy klasowej. Biedni stają się biedniejsi, ponieważ bogaci stają się bogatsi; teoria wartości pracy, główny aksjomat teorii rewolucji, twierdzi, że bogaci są bogaci tylko dlatego, że pasożytują na pracy tych, których unieszczęśliwiają. Jeśli przeniesiemy tę logikę na system światowy, w którym niektóre narody są bogate, a inne biedne, bylibyśmy logicznie niekonsekwentni, ignorując prawdziwość teorii imperialistycznej zależności, że istnieje rozwój niedorozwoju, i wracając do twierdzeń, których nie zaakceptowalibyśmy w przypadku ubóstwa proletariatu: te narody dokonały złych wyborów, ich kultura jest wadliwa, nie udało im się samorealizować – dokładnie to, co głoszą ideolodzy MFW i WTO, gdy naciskają na dalszą wolnorynkową Afrykę i Azję. Dlatego też marksistowska konsekwencja (wraz z tysiącami badań empirycznych) wymaga, abyśmy uznali za aksjomat, że bogactwo imperialistycznych metropolii jest możliwe tylko dzięki wyzyskowi i uciskowi, jaki imperializm wywiera na peryferiach.
Po drugie, ruchy pracownicze w krajach imperialistycznych osiągnęły więcej korzyści w ramach kapitalizmu niż ich odpowiedniki na peryferiach: legalne związki zawodowe z prawem do strajku, przepisy prawa pracy dotyczące negocjacji i praw pracowniczych itp. Istnieją oczywiście nieudokumentowani pracownicy, ludzie z uciskanych narodów, nieodpłatna praca domowa i wiele innych warstw klasy robotniczej, które reprezentują pęknięcia tego uznanego gmachu pracy: są to fragmenty peryferii, które wiecznie eksplodują w metropoliach. Ale te fragmenty nie zmieniają faktu, że istnieje ciągłość – niezależnie od tego, czy momenty kryzysu grożą cofnięciem wywalczonych praw – ruchu robotniczego w centrach globalnego kapitalizmu, który bardzo dobrze radził sobie pomagając swoimi członkom. Porównajmy to z ruchem pracowniczym, jako całością, na peryferiach, gdzie związki zawodowe, jeśli w ogóle istnieją, wciąż walczą o legalność, gdzie warsztaty pracują w pocie czoła i dwunastogodzinne dni pracy są normą, gdzie imperialistyczne narody walczyły z własną Konwencją Genewską, aby umieścić pracowników z Trzeciego Świata poza wszelkimi normami prawnymi.
O ile nie twierdzimy, że ruchy robotnicze tych peryferyjnych narodów były bardziej prymitywne i zacofane niż ich odpowiedniki w metropoliach, że były one kulturowo niezdolne do osiągnięcia takich samych korzyści jak robotnicy z pierwszego świata (i tym samym powtarzamy to, co mówią liberałowie i reakcjoniści), musimy zaakceptować, że różnica między ruchami robotniczymi rdzenia i peryferii wynika z imperialistycznego wyzysku. Oznacza to, że grupa pracowników w pierwszym świecie ma się lepiej, ponieważ ich naród również ma się lepiej, a powodem przewagi tych drugich, która pozwala na przewagę tych pierwszych, jest imperializm. Jedynym sposobem na ucieczkę od tego wniosku jest argumentowanie – i byłoby to zgodne z najbardziej eurocentrycznymi teoriami marksistowskimi – że ponieważ główne narody są odpowiednio kapitalistyczne, mają najbardziej rozwinięty i świadomy proletariat («prawdziwy» proletariat, że tak powiem), a tym samym najsilniejsze ruchy robotnicze na świecie. Poza tym, że jest to szowinistyczne twierdzenie o wyjątkowości pierwszego świata, argumentowi temu przeczą fakty empiryczne: ruchy związkowe na globalnych peryferiach mają większą głębię i zasięg (bardziej radykalną politykę, większą liczbę) niż ich odpowiedniki w metropoliach.
Po trzecie, podążając za pierwszymi dwoma punktami, nie możemy uciec od tego zgrubnego sylogizmu: i) imperializm pozwala centrum wzbogacić się kosztem narodów peryferyjnych; ii) pracownicy w imperialnym centrum generalnie posiadają więcej bogactwa niż ich peryferyjni odpowiednicy; iii) w ten sposób pracownicy imperialnych centrów odnoszą korzyści kosztem swoich peryferyjnych odpowiedników. Sylogizm ten nie jest spiskiem i nie ma nic wspólnego z transferem super-zysków jeden do jednego; jest to po prostu konkluzja imperialistycznej relacji opartej na dwóch poprzednich punktach.
Poprzednie oceny powinny doprowadzić nas do zrozumienia teorii arystokracji pracowniczej, która, w przeciwieństwie do ekonomistycznego odrzucenia jej istnienia, jest głęboko strukturalna. Oznacza to, że nie ma powszechnego przekupiania pracowników, które można wywnioskować z transferów zysków jeden do jednego, ale raczej kontekst społeczny stworzony dla klas pracujących metropolii, który nie byłby możliwy bez imperializmu: kapitalizm opiekuńczy, różne stopnie socjaldemokracji i inne «korzyści» wynikające z «historycznego kompromisu» między pracą a kapitałem, który miał miejsce tylko w imperialistycznych państwach narodowych. Ponieważ, jako marksiści, powinniśmy również wierzyć, że burżuazja nie przyjmuje niczego bez walki – że nawet małe ruchy historii nabierają rozpędu dzięki walce klasowej tych, którzy wytwarzają wartość – to możemy się zgodzić, że tak, burżuazja nigdy nie podzieliłaby się swoimi zyskami z pracownikami, gdyby to od niej zależało. Ale pęd historii nigdy nie zależy od mniejszości pasożytów, którzy obżerają się wartością wytworzoną przez tych, których wyzyskują i uciskają; w najlepszym razie mogą jedynie zablokować historyczny rozwój w zastoju lub, jeśli pozostaną zwycięzcami, wymusić historyczny regres – dlatego mówimy «socjalizm lub barbarzyństwo»10. Różne stopnie poprawy sytuacji robotników pierwszego świata zostały raczej wymuszone przez ich walkę. «Wykupienie» arystokracji robotniczej było możliwe z powodu imperialistycznego super-wyzysku, ale zostało urzeczywistnione tylko dzięki walce klasy robotniczej. Innymi słowy, gdyby imperialistyczna burżuazja nie dysponowała majątkiem zdobytym dzięki super-wyzyskowi w celu przeprowadzenia reform opieki społecznej, nie mogłaby tego zrobić; gdyby klasa robotnicza w metropoliach nie walczyła o te reformy, podnosząc widmo rewolucji socjalistycznej, nigdy nie uzyskałaby historycznego kompromisu.
A mimo to, pomimo połączenia walki robotniczej i super-wyzysku, pojawienie się arystokracji robotniczej nie jest wynikiem spotkania kapitalistów w sali posiedzeń zarządu. Chociaż rzeczywiście jest tak, że kapitalizm posiada swoje thinktanki, w których ideolodzy dyskutują i wpływają na wdrażanie kontrrewolucyjnej polityki (a także te parapolityczne instytucje wywiadowcze, które rozwijają w trakcie trwania swoich państw), nie było kapitalistycznej konwencji, która zapoczątkowała arystokrację pracowniczą. Arystokracja pracownicza rozwinęła się w długim procesie walki i imperialistycznej grabieży, zapoczątkowanym w «różowym świcie» kapitalizmu przemocy osadniczo-kolonialnej, zanim doszło do takiego historycznego kompromisu. Z pewnością w tamtym okresie możemy zaobserwować jądro arystokracji pracowniczej: osadników z klasy robotniczej z kolonialnych «ojczyzn» tworzących populacje garnizonowe przerażającej okupacji, czerpiących korzyści w porównaniu z rdzenną ludnością, którą brutalnie wysiedlili.
Największą zaletą Settlers autorstwa Sakaia, bez względu na to, jakie błędy zawiera, było opracowanie historii arystokracji pracowniczej od osadnictwa do współczesności, i to właśnie ta zaleta jest postrzegana jako główna wada przez tych, którzy sprzeciwiają się tej teorii. Cała krytyka «nieścisłości» i «cherry-pickingu» w tej książce (które nie zawsze są błędne, ale można je zarzucić każdej historiografii) ma na celu zaciemnienie faktycznego zarzutu, którego w rzeczywistości nie można obronić: byli i są robotnicy materialnie zainwestowani w kolonializm i imperializm, a ta inwestycja oznacza, że określone frakcje robotników funkcjonują jako imperialistyczny garnizon. Nawet jeśli nie sądzę, by łączenie wyzysku z super-wyzyskiem miało sens, zaprzeczanie temu drugiemu w celu zapewnienia uproszczonego rozumienia tego pierwszego poważnie zniekształca rzeczywistość i dowartościowuje ekonomistyczne rozumienie klasy.
Przypisy
1Ang. racialised individuals.
2Aby było jasne, nie oznacza to, że linia prawicowych oportunistów jest motywowana przede wszystkim przez lewicowe oportunistyczne rozumienie polityki tożsamości: wcześniejszy prawicowy oportunizm w odniesieniu do znaczenia klasy robotniczej (jak zobaczymy w dalszych częściach tej książki) mógł w rzeczywistości motywować lewicowy oportunizm opisany powyżej. Dokładniej rzecz ujmując, najlepiej jest stwierdzić, że oba te oportunistyczne podejścia do polityki tożsamości dialektycznie wzmacniają się nawzajem.
3Ta nieszczera krytyka polityki tożsamości skrystalizowała się w liście otwartym («A Letter on Justice and Open Debate», Harper’s Magazine, 2020) na temat «anulowania kultury» i lewicowej «polityki tożsamości», kierowanym przez galerię nieuczciwych konserwatystów i liberałów, ale podpisanym przez wielu samozwańczych lewicowców.
4Dla tych, którzy są zainteresowani współczesnymi analizami tego odradzającego się faszyzmu i jego relacji z dominującą polityką konserwatywną i liberalną, sugerowałbym przestudiowanie doskonałej Filozofii antyfaszyzmu Devina Zane’a Shawa: Punching Nazis and Fighting White Supremacy (Rowman & Littlefield Publishers, Lanham, 2020), która bada tę kwestię znacznie bardziej szczegółowo, niż mogę to zrobić tutaj.
5Roger Scruton, “How identity politics destroys freedom,” Transatlantic Blog, 2017.
6Barbara Kay, “Remembering Roger Scruton, Defender of Reason in a World of Postmodern Jackals,” Quilette, 2020.
7Ben Burgis jest przykładem «lewicowego» intelektualisty, który uważa, że warto być częścią tego reakcyjnego periodyku.
8Istnieje wielu samozwańczych lewicowych krytyków, których skargi na politykę tożsamości są podobne do skarg reakcjonistów, ale tutaj wystarczy wymienić kilku: Angela Nagle, Ben Burgis i Amber Lee Frost są paradygmatami tego trendu.
9Turning Money Into Rebellion (2014), pod redakcją Gabriela Kuhna, to najlepsza historiografia tego doświadczenia.
10Slogan spopularyzowany przez Różę Luksemburg, którego koncepcja została pierwotnie znaleziona w Anti-Dühring Engelsa. Hasło to oznacza, że albo uda nam się przeprowadzić rewolucję socjalistyczną, albo świat będzie się stopniowo pogarszał.