W poprzednim tygodniu omówiliśmy sobie jak powstawanie kryzysów tłumaczy teoria niedostatecznej konsumpcji, które w ogólnym procesie produkcji skupiały się głównie na waloryzacji powstałego już kapitału, lub w prostych słowach, spieniężenia go.
Dzisiaj skupimy się na innym aspekcie ogólnego procesu produkcji, czyli samym wytwarzaniu towarów.
Teoria spadającej stopy zysku
Teoria ta została już przez nas omówiona w jednym z artykułów, który pojawił się na naszej stronie «Teoria załamania jest teorią kryzysu», więc nie będziemy się nią zajmować bezpośrednio, aby nie podwajać sobie pracy.
Jednak, dla dokładności należy wspomnieć, że powyższy artykuł nie bierze pod uwagę jednego aspektu niedostatecznej produkcji wartości dodatkowej w kapitalistycznym społeczeństwie, mianowicie tego, że kryzysy mogą mieć swój początek nie tyle w fakcie, że organiczny skład kapitału stanowi blokadę w uzyskiwaniu zysków, a w tym, że podczas boomu gospodarczego zapotrzebowanie na siłę roboczą rośnie. Co w efekcie powoduje, że pensje są zbyt wysokie w stosunku do zysku, który może zostać zrealizowany.
Taka sytuacja może mieć miejsce w przypadku gdy w gospodarce jest po prostu zbyt mało rąk do pracy. Jeśli taka sytuacja ma miejsce w jednym sektorze gospodarki, z perspektywy kapitalisty nie ma jeszcze problemu, ponieważ przeniesie on kapitał w inny sektor, co spowoduje że w dopiero co opuszczonym przez niego sektorze spadnie podaż, zwiększy się cena i kapitaliści opuszczą ten rejon, aż możliwe staną się super-zyski (czyli zysk powyżej uśrednionej stopy zysku).
Co jeśli niedobór siły roboczej dotknie jednak wszystkich gałęzi przemysłu? W takim przypadku kapitał, zamiast być przekształcany, zacznie być gromadzony. Zaczątki kryzysu zaczną wyglądać tak samo jak omawiany przez nas tydzień temu kryzys nadprodukcji. W końcu, proszę zauważyć, kryzys nie jest spowodowany niedostateczną waloryzacją (jak w kryzysie nadprodukcji), ale niedostateczną produkcją wartości. Zachodzi tak zwana «całkowita nadprodukcja kapitału».
Aby zrozumieć sprawę dokładnie, umiejscowimy sobie cały ten proces w cyklu koniunkturalnym.
W fazie boomu zapotrzebowanie na pracę będzie rosnąć szybciej niż dostępność tej pracy. Trwa «rynek pracownika», ale ten, ze względu na to, że rynek w końcu się wysyci, w końcu się skończy, a wzrost pensji spowolni. To powoduje, że stosunek zysk/pensja spada. Nie opłaca się już inwestować. Produkcja zacznie spadać, a z nią zapotrzebowanie na siłę roboczą. W efekcie robotnicy będą o nią walczyć, akceptując coraz niższe pensje, a zysk kapitalistów wróci do normy. Tak rozpoczyna się następny cykl.
Jednak, słabością tej teorii skupionej na produkcji jest to, że opisuje dobrze sytuację w ramach kryzysu w jednym sektorze (przynajmniej na razie) i to wśród pracowników dobrze wykwalifikowanych, dajmy na to w branży IT. Dlaczego? Bo całość opiera się o fakt, że siły roboczej jest relatywnie zbyt mało, nie ogólnie mało. W efekcie, aby mówić o relatywnie małej ilości siły roboczej w jakimś sektorze, osoby ją sprzedające muszą przejść proces przygotowania do niej, i to jest zasadniczym ogranicznikiem.
Dla przykładu, w branży IT mieliśmy kilka lat temu prawdziwy boom, dlatego kto mógł, zostawał informatykiem. Liczba osób w tej branży rośnie, trwa rynek pracownika. Jednak w momencie w którym rozrost usług IT spadnie, ten nadmiar siły roboczej nie będzie już potrzebny, co spowoduje, że zawód ten przestanie być tak popularny.
Co z ogólnym niedoborem siły roboczej we wszystkich sektorach rynku? W takim przypadku nie mam mowy, poza wyjątkowymi przypadkami np. wojną, o braku dostatecznej ilości ludzi. Niedobór siły roboczej w takim ujęciu bierze się z tego, że gdy zapotrzebowanie na siłę roboczą rośnie, a pozycja pracowników jest względnie uprzywilejowana, osoby pracujące mają warunki, aby walczyć z wyzyskiem wbudowanym w kapitalizm w swoim miejscu pracy. W efekcie powstają związki zawodowe, co powoduje, że mimo iż w wartościach bezwzględnych ilość dostępnej siły roboczej jest dopasowana do poziomu produkcji kapitalistycznej, o tyle relacja tego ile wytworzonej wartości idzie na pensje, a ile na zysk kapitalisty jest zaburzona z korzyścią dla pracowników. W efekcie stopa zysku w stosunku do zainwestowanego kapitału jest zbyt niska według kapitalistów.
Historia boomu/recesji opisana już wcześniej powtarza się, bo kapitaliście bardziej opłaca się trzymać kapitał w oczekiwaniu na lepsze warunki lub inwestować w inne sektory.
Warto wspomnieć, że w przypadku takiego generalnego przypadku, kwestia wykwalifikowania nie jest już kluczowa. Sami pracownicy nie muszą być wykwalifikowani, ponieważ tym co atakuje ich walkę o płace nie są inni zatrudnieni, ale tak zwana rezerwowa armia bezrobotnych. Grupa osób, która przez to, że nie ma pracy, zgodzi się pracować za mniejsze pensje. Pobocznie, właśnie dlatego ruch związkowy prosperuje właśnie w okresie dobrej koniunktury.
Teoria dysproporcjonalności
Teoria dysproporcjonalności próbują wyjaśnić kryzysy nie na płaszczyźnie konsumpcji lub na płaszczyźnie produkcji, ale na płaszczyźnie interakcji poszczególnych przedsiębiorstw. Jak? Otóż nie jest tajemnicą, że aby firma A mogła produkować towary potrzebuje całej masy innych towarów. Mówiąc bardziej abstrakcyjnie, możemy potraktować firmę jako czarną skrzynkę, która za pomocą określonych towarów na wejściu, produkuje różne towary na wyjściu. To co ma miejsce w samej fabryce nie jest w tym ujęciu aż tak ważne.
I tu, w ramach teoria dysproprocjonalistów wskazuje pogrzebanego psa. Gospodarka kapitalistyczna jest całkowicie niezaplanowana, chaotyczna i pozbawiona z góry określonej instrukcji. Wystarczy maleńka dysproporcja między wejściem i wyjściem, aby towary nie powstawały w odpowiednich proporcjach, przez co produkcja w następnych czarnych skrzynkach zostaje zaburzona, bo nie jest wystarczająco rentowana. A jednak, radzi sobie z koordynacją milionów firm, przedsiębiorstw, sklepów i tak dalej, i tak dalej. Warto przyznać, że nad problemem tym łamali sobie głowy już ekonomiści klasyczni, ci którzy byli jeszcze zainteresowani mechanizmem działania tej gospodarki. W ich mądrych głowach zrodziła się myśl, że może i nie ma żadnego odgórnego planu co do samej gospodarki, ale istnieje pewien czynnik, który odpowiada za wskazanie kapitaliście w jakich proporcjach powinny być produkowane niezmierzone towary na rynku.
Ten czynnik został ochrzczony jako «prawo wartości». Już Adam Smith zauważył, że ceny towarów oscylują wokół plus minus ceny produkcji. Marks rozwinął to prawo obserwując tendencję do tego, że konkurencja wyrównuje stopę zysku między różnymi odnogami przemysłu, więc w efekcie to co Smith ustalił, a co my nazywamy ceną produkcji jest określane przez ilość pracy społecznie niezbędnej, aby wyprodukować dany towar w danych warunkach. Mówiąc prościej, jeśli towar jest produkowany w mniejszej ilości niż jest potrzebne do utrzymania społeczeństwa kapitalistycznego, to jego cena wzrośnie powyżej ceny jego produkcji. Jeśli jest go zbyt wiele i pozostałości, które nie mogą być od razu wykorzystane, zalegają na magazynach, to jego cena spadnie poniżej ceny jego produkcji.
Powyższy mechanizm to klucz do zrozumienia tego jak gospodarka kapitalistyczna samodzielnie reguluje proporcje pomiędzy rożnymi towarami. Wracając do naszego poprzedniego przykładu, jeśli towaru jest za mało, to kapitalista zauważy możliwość super-zysku. Ta obietnica przyciąga natomiast kapitał, przez co dana gałąź produkcji zaowocuje w inwestycje do tego momentu, do którego, przez produkcję, cena rynkowa spadnie do ceny produkcji lub poniżej ceny produkcji. Gdy cena spadnie za nisko, kapitał, który mógłby zostać tam wysłany ucieka z tej branży. I to jest bardzo ciekawy wniosek, bo pokazuje on, że prawo wartości działa przez ciągłe malutkie kryzysy. W jednej branży tworzy się nadprodukcja, bo jest w niej za dużo kapitału, więc kapitał z niej wychodzi. W efekcie w danej branży może być nawet mały kryzys, który jest niezależny od innych branż. Robotnicy tracą pracę, itd. Potem, gdy cena wzrośnie zbyt wysoko, zaczyna się w tej branży małe prosperity. Stąd wniosek, że gospodarka kapitalistyczna jako całość nigdy nie dochodzi do momentu w którym ceny produkcji są równe cenom rynkowym. Podobnie ze średnią stopą zysku, która nie istnieje nigdzie indziej niż na papierze i stanowi uśrednienie wszystkich branż. Całość ta jest możliwa dzięki omawianemu przez nas prawu Saya1, które wyklucza możliwość generalnej nadprodukcji, ale nie częściowej nadprodukcji. I tak, jeśli ograniczylibyśmy się do tego opisu, to kapitalistyczna produkcja szłaby sobie krok po kroku bez żadnego kryzysu na swojej drodze, nie licząc oczywiście kryzysów spowodowanych wydarzeniami zewnętrznymi. Z rzeczywistości wiemy jednak, że tak nie jest. Jak tłumaczą to dysproporcjonaliści?
Otóż, według dysproporcjonalistów problem leży w tym, że nie każdy towar zależy tylko i wyłącznie od innych towarów. Dodatkowo, nie w każdej branży możliwość zwiększenia produkcji jest dostępna na zawołanie. Świetnym przykładem, można powiedzieć podręcznikowym, jest kwestia rolnictwa. Nawet jeśli rolnik w tym roku dostanie sygnały w postaci wzrastających/spadających cen, to jedyne co może zrobić to przeczekać (abstrahujemy tutaj od handlu tzw. futures) i skorygować swoją inwestycję w następnym roku. Żeby dobrze to zrozumieć opiszmy to na przykładzie.
W naszej abstrakcyjnej sytuacji w jakimś państwie kapitalistycznym miał miejsce prawdziwy boom ekonomiczny. Rolnicy jednak sądząc rośliny w roku poprzednim nie byli w stanie tego przewidzieć. W efekcie, plony, choć dobre, są niewystarczające, aby utrzymać masy robotników pracujące w różnorakich firmach. Przez to, że wzrosło zapotrzebowanie na zboże, jego ceny wzrosły. To powoduje nacisk ze strony robotników na zwiększenie płac, co powoduje, że relatywny zysk kapitalistów stosunku do płac robotników spada. Przestaje się opłacać inwestować w tą sekcję gospodarki. Bezrobotni uciekają do innych sekcji przemysłu, gdzie powyższy cykl się powtarza (albo dzieje się równolegle). Gospodarka zapada się. Towarami o podobnie niskiej elastyczności (w kwestii zysku z ich produkcji – czyli wyzysku siły roboczej w nią zaangażowanej) nie są oczywiście tylko plony ziemi – w przypadku górnictwa, wydobycia ropy czy gazu sytuacja jest dość podobna, a nawet gorsza niż w rolnictwie, ponieważ w kopalni uwiązane są olbrzymie ilości kapitału, który nie może zostać łatwo reinwestowany. A jeśli jeszcze, nie daj boże, kapitalista nie oszczędzał na taką okoliczność, to pociągnie za sobą banki, które pożyczały mu pieniądze. A te, nawet jeśli nie upadną, nie będą w stanie udzielać dalszych pożyczek w pełnej skali, co spowoduje, że kapitalista nie będzie miał możliwości inwestycji, co pociągnie za sobą spowolnienie rozwoju, co spowoduje kolejny kryzys.
Warto zwrócić uwagę, że teoria dysproporcjonalistów dość dobrze opisują sytuacje w których problem leży po stronie niedostatecznie rozwiniętego, zależnego silnie od warunków naturalnych, rolnictwa. Z tego powodu, o «czystej» teorii kryzysów spowodowanych dysproporcjonalnością nie mówi się od roku 1825, roku pierwszego kryzysu «nowego typu» (o którym, nawiasem, wspominaliśmy w cz. 1). Teraz jesteśmy gotowi powiedzieć o nim coś więcej. Otóż, przed 1825 kryzysy były powiązane z nieudanymi zbiorami lub innymi szokami surowcowymi. W 1825 roku kryzys był efektem upadku giełdy spowodowanym nadmierną spekulacją w koloniach Ameryki Łacińskiej. A więc tak dobrze znany nam cykl boom-recesja istnieje dopiero od roku 1825.
Z tego powodu, teoria «czystej» dysproporcji pomiędzy różnorakimi towarami ostatecznie upadła, a marksiści zainteresowani anarchią produkcji jako powodem kryzysów przenieśli się ze swoimi rozważaniami w relacje pomiędzy sektorem produkującym środki produkcji, a sektorem produkującym środki konsumpcji.
I ta sprawa nie jest już tak prosta, dlatego aby ułatwić sobie zrozumienie napięcia między produkcją środków konsumpcji oraz środków produkcji, musimy zejść na chwilę na temat reprodukcji systemu kapitalistycznego.
Otóż, co oczywiste, kapitalizm aby istnieć musi odtwarzać nie tylko zużywające się maszyny ale również siłę roboczą. Jednak reprodukcja nie istnieje w stosunku 1:1, jeśli w ciągu roku odtwarzalibyśmy tyle samo materiału, co wyprodukowaliśmy (co Marks nazywa reprodukcją prostą) nie można byłoby mówić o żadnych nowych inwestycjach czy możliwości sprzedaży czegokolwiek. Pamiętajcie, że wychodzilibyśmy na zero. Z tego powodu kapitalizm wymaga reprodukcji rozszerzonej, w której ilość wytworzonych towarów nie odpowiada równo ilości zużytych towarów, ale jest od nich większa.
Skoro wiemy już w największym skrócie co to jest reprodukcja, to pozostaje pytanie. Jak to się ma do dysproporcjonalności? Aby to lepiej zrozumieć spróbujemy odtworzyć rozumowanie klasyków nad tym jak wygląda przepływ wartości pomiędzy departamentami. Otóż, załóżmy, że w gospodarce istnieje tylko maszyna do produkcji ciastek i maszyna do produkcji takich maszyn. Maszyna produkująca ciastka reprezentuje 100 jednostek abstrakcyjnej siły roboczej, które wystarczają jej na 10 lat. Wraz ze zużywaniem się maszyny, ilość abstrakcyjnej siły roboczej, którą ona zawiera będzie spadać, ponieważ według ekonomistów klasycznych wartość towaru bierze się między innymi z wartości maszyny przenoszonej na produkowane przez nie ciastka. Nie oznacza to oczywiście, że maszyna przenosi jakieś «atomy wartości» na ciastko, ale o to, że w ramach jej użytku jej wartość spada, a kapitalista aby odrobić ten fakt musi uwzględnić cenę maszyn w towarze. Wracając, maszyna do ciastek zużywa się po 10 latach. W takim przypadku maszyna, która tworzy maszyny do produkcji ciastek otrzyma po 10 długich latach zamówienie na nową maszynę i nagle rozgrzeje się do czerwoności, gotowa ją wyprodukować. Po tym krótkim przestoju produkcja ciastek znowu się rozpocznie.
Oczywiście, prawdziwa ekonomia kompletnie tak nie działa, maszyn jest wiele, a aby uniknąć cyklicznych zastojów maszyny nie są wymieniane pod koniec okresu ich przydatności wszystkie na raz, ale zamiast tego powinno naprawiać się je co roku, tak aby odtworzyć mniej więcej 10% ich wartości. To też nawiasem nie dzieje się w rzeczywistości, dlatego przemysł tworzący maszyny jest niesamowicie podatny na fluktuacje i zmiany w cyklu przemysłowym. Co ciekawe, to co opisujemy nie zostało zauważone jedynie przez nas, zarówno Marks i Sir Keynes również zdali sobie sprawę z tej ciekawostki obserwując fakt, że okresowa wymiana maszyn w fabrykach jest materialną podstawą pod długość cyklu przemysłowego.
Po co o tym mówimy? Ponieważ dokładnie to dzieje się pomiędzy departamentem I oraz departamentem II. Otóż departament I, który tworzy środki produkcji siłą rzeczy handluje wewnątrz siebie, aby tworzyć coraz więcej i więcej towarów, ich konsumpcja jest produktywna, powoduje rozrost przemysłu. Dla kontrastu departament II, który tworzy środki konsumpcji, nie odpowiada za produktywną konsumpcję, bo odpowiada za wszelakie towary użytkowe. Pożywienie, drogie auta, kawior, piękne meble i tak dalej, i tak dalej. Z tego powodu, to co produkuje departament I musi zostać sprzedane departamentowi II, aby ten mógł kontynuować swoją własną produkcję. W zamian, departament II sprzedaje kapitalistom departamentu I środki luksusowe, których nie mogą skonsumować ani robotnicy, ani oni sami.
Cały powyższy opis wyraża się jednak tylko w schemacie uproszczonej reprodukcji. W następnym tygodniu dokończymy temat przenosząc go na rozszerzoną reprodukcję, która ma miejsce w prawdziwej gospodarce kapitalistycznej oraz postaramy się wyciągnąć wnioski polityczne z dwóch głównych szkół kryzysu.
Przypis
1O prawie Saya, https://instytut-marksa.org/teoria-kryzysu-cz-1/